niedziela, 30 marca 2014

Jak obiecałem

         Jak obiecałem tak zrobiłem. Tomek już wyzdrowiał, więc mogliśmy w sobotę i niedzielę trochę pojeździć. Pogoda sprzyjała, więc postanowiliśmy wypróbować hol do rowerka dziecięcego. Muszę powiedzieć, że spełnia swoje zadanie w 100 %. Na początku zrobiliśmy w sobotę krótką rundkę po osiedlu, kilka km. Żadnych negatywnych opinii ze strony Tomka, jest zachwycony. Może razem ze mną pedałować i bawi go jazda.
         W niedzielę wybraliśmy się trochę dalej. Pojechaliśmy na stare lotnisko w Czyżynach - Rakowicach. Dużo miejsca do jazdy na rowerze. Zabrałem odkręcone wcześniej kółka boczne. Po dojechaniu na miejsce przykręciłem kołka i dalej po betonowym pasie lotniska Tomek pomykał już samodzielnie. Niestety szybko się zmęczył. Po przejechaniu kilometra zaczął narzekać na brak siły. W końcu to początek sezonu, no i choroba też wykańcza. Ale trening czyni mistrza. Odkręciłem kołka, podpiąłem hol i wróciliśmy okrężną drogą do domu. Po drodze nie było żadnego marudzenia, Tomek był zadowolony i żwawo kręcił pedałami. Na prostej drodze sam napędzał nasz tandem. W sumie przejechaliśmy jakieś 10 km.
         W końcu skończyłem remont damki dla żony. Zeszła mi na to prawie cała sobota. Poskładałem wszystko do kupy i o dziwo działa. Jak zrobię lepsze zdjęcia to wrzucę. Pierwsza jazda testowa zaliczona. Odczucia pozytywne. Teraz czekamy tylko na jeszcze cieplejsze dni.

niedziela, 23 marca 2014

Delikatne początki

         Wczoraj w końcu dostałem szansę na przejażdżkę. Jako, że była sobota, a letnia pogoda zachęciła do dłuższej trasy nie myśląc długo zapakowałem młodszego syna w fotelik, nalałem herbaty do bidonu i jazda w stronę krakowskiego Rynku. Ze starszym synem w domu została żona. Jeszcze do końca nie wyleczył się z ospy, a młodszy nie wykazywał objawów więc mógł jechać. Niestety dziś z rana na ciele młodszego pojawiły się złowieszcze czerwone kropki zwiastujące kolejne 2 tygodnie siedzenia w domu.  
         Ale wracając do wczorajszego dnia trasa jaką pokonaliśmy przedstawia się z grubsza tak:

          Jasiek chciał zobaczyć Smoka Wawelskiego, więc zdecydowałem się na przejazd przez płytę Rynku, co nie było najlepszym pomysłem. Jazda w sobotnie ciepłe popołudnie zatłoczoną Floriańską i Grodzką to żadna przyjemność, zdecydowanie lepiej wybrać Planty. Chciałem zwiększyć jednak ilość atrakcji dal malucha. 
         W obrębie rynku pracuje już chyba z 10 mimów, którzy to są na pewno jakąś atrakcją, aczkolwiek niektórzy potrafią nieźle przestraszyć. Po za tym ktoś tam gra na gitarze inny na akordeonie, zawsze coś się dzieje. Opuściliśmy ul.Grodzką i skierowaliśmy się w ulicę Bernardyńską, aż do smoka. Tam krótki postój do "pierwszego ziania ogniem". Mały miał dosyć widoku wstrętnego stwora i trochę się zaczął bać. Szybko opuściliśmy plac przed smokiem i zjechaliśmy na bulwary wiślane. Tam zawsze można rzucić okiem na łodki, co dla dziecka jest zawsze interesujące. 
         Całe bulwary okupowali odpoczywający ludzie. Na prawdę ciężko byłoby znaleźć miejsce dla siebie. Ale My podążaliśmy dalej w stroną Parku Jordana. Zjechaliśmy z Bulwarów i ulica Włoczków (To ta na której zastrzelony został Andrzej Zaucha ) kierując się ścieżką rowerową obok stadionu Cracovii dotarliśmy do Błoń. Kilkaset metrów wzdłuż Al.1 Maja i wjechaliśmy do Parku Jordana. Tam skierowawszy się w stronę placu zabaw, przeciskaliśmy się wśród ludzi. Niektórzy pieszo inni na rowerach, rolkach. Dużo małych dzieci na rowerkach. Trzeba zachować ostrożność maksymalnie. 
         Na placu zabaw zapieliśmy rower i do zabawy. Niestety Jasio nie kwapił się specjalnie do brykania. Jakiś taki zawstydzony i niechętny do zabawy z innymi dziećmi ( może dlatego że bez brata). Kilkanaście minut spędzonych na głownie staniu w miejscu i wracamy do domu.  Z Paku Jordana skierowaliśmy się w ulicę Ingardena, a później w Krupniczą. Tamtędy do Rynku. Tym razem zdecydowałem się na Planty. Szybko dotarliśmy pod Barbakan, a z stamtąd po tej samej trasie do domu.
         Pokonaliśmy w sumie 19 km w niecałe 1h 30 min jazdy. Zmachałem się trochę i doszedłem do siebie dopiero wieczorem. Trochę za szybkie tempo jak na sam początek chyba. Ale dzisiaj jest wszystko ok i to najważniejsze.
Na przyszły weekend zapowiadają też ładną pogodę. Super. Obiecałem starszemu Tomkowi, że tym razem zabiorę jego, a Jasiek zostanie z mamą i swoją ospą. 











piątek, 21 marca 2014

Plany

         W oczekiwaniu na cieplejsze dni siedziałem i myślałem gdzie by tutaj wyskoczyć z rodziną na rowerach.
Jak na razie mam w głowie dwie trasy

         Pierwsza to wycieczka z Krakowa do Ojcowa i z powrotem. Raptem ok 20 - 30 km, więc powinniśmy dać radę. Trasa biegnie przez drugorzędne drogi i polne drogi więc jest bezpieczna.

          Druga to wycieczka do Szczawnicy i później rowerami wzdłuż Dunajca do Czerwonego Kościoła na Słowacji.

          Chciałbym jeszcze wrócić do Doliny Białej Wody w Jaworkach. Byłem tam prawie 10 lat temu na praktykach studenckich. Wymarzone miejsce na jazdę rekreacyjną na rowerze.

        Poza tym standardowe przejażdżki po Krakowie, na pewno do Tyńca, nad Wisłę. I jedno z naszych specjalności. Wycieczki po placach zabaw. Chłopaki lubią je najbardziej.

Ciepły dzień wiosny

       I stało się. Zawitała prawdziwa wiosna, rtęć powyżej 20 stopni. A ja muszę z dziećmi siedzieć w domu bo jeden chory na ospę. Trudno, takie życie. 

        Wykorzystałem ten czas i skończyłem malowanie ramy w holenderce. Wyszło całkiem nieźle jak na spray, zobaczymy jak z trwałością. Postanowiłem malowanie skończyć na balkonie. Większa wentylacja i smród farby szybko wywiewa. Teraz części się suszą.


Doprowadziłem też to normalności kierownicę. Szlifowałem ją na mokro zaczynając od papieru 360 przez 600, 800, 1000, 1500, 2000 aż do 2500. Efekt zadowalający. Aczkolwiek przydałoby się wypolerować bawełnianym krążkiem i pastą do aluminium. Niestety nie mam takich zabawek

          Mając na względzie rozpoczynający się na dobre sezon jazdy rowerowej postanowiliśmy z żoną zainwestować w dwie rzeczy.
         Pierwsza to bagażnik na dach samochodowy, żeby gdzieś dalej wyskoczyć za miasto
Druga to hol do ciągnięcia mniejszego rowerka ze starszym dzieckiem.Młodszy daję rade jeszcze w foteliku.          
         Wczoraj udało mi się wyczaić na Tablicy Hol Koala, używany za 180 zł. Ostatecznie o dwudziestej leżał już na balkonie, kupiony za 165 zł. Trochę się tagować trzeba. 
         Wszystko prawie gotowe, tylko jeszcze starszy musi wyzdrowieć i ruszamy


środa, 19 marca 2014

Renovatio

                Przez całą zimę nosiłem się z zamiarem remontu wspominanej już wcześniej damki dla żony. To klasyczna dwururka. Jako że mieszkam w bloku i nie posiadam garażu muszę wszystkie rzeczy robić w piwnicy. Na szczęście jest pomieszczenie do tego odpowiednie. Ciepło i sucho. 
           Tak rowerek wyglądał przed renowacją. Czarny, odrapany, stare chwyty, które kiedyś chyba były białe, połamana osłona na łańcuch, pordzewiały bagażnik. Brakowało jednej szprychy w tylnym kole, ale uzupełniłem i wycentrowałem kółko.



  
            Już w listopadzie rozmontowałem rowerek na części pierwsze, ale dopiero z miesiąc temu zabrałem się do czyszczenia ramy ze starej farby. 
           Przedwczoraj położyłem podkład, wczoraj biały lakier, dziś trzeba jeszcze jedną warstwę położyć.
Trochę nie za bardzo z tym malowaniem, bo robię to w piwnicy w bloku i trochę śmierdzi na klatce, ale szybko się wietrzy.
       
           Zakupiłem w końcu także nowe graty. Chwyty i siodełko będą brązowe, z tyłu pojawi się światełko na bagażniku zasilane z baterii. Z przodu lampka typu retro tez na baterie. No i nowa biała osłona na łańcuch. 

           Oczywiście obowiązkowo wiklinowy kosz montowany na kierownicę.
Aluminiowa kierownica wymaga polerowania. Dla chcącego nic trudnego.
Wczoraj oczyściłem ją papierem, na razie 180, ale dziś zakupiłem wyższe gradacje. Oczywiście do sklepu pojechałem rowerem, jazda samochodem na dystansie 2 km jest bez sensu.
         Spróbuję uzyskać jakiś satysfakcjonujący wygląd.



The Beginning czyli wszystkiego tego początki

        Z zamiarem założenia bloga nosiłem się już od kilku lat. Nawet rejestrowałem blogi ale nic z tego nie wynikało, pojawiał się brak weny i chęci do pisania. Jakoś też nie mogłem znaleźć tematów. 
        Aż tu nagle pewnego majowego ciepłego deszczowego wieczora stałem się szczęśliwym posiadaczem dwóch sztuk rowerów. I bynajmniej nie pochodziły one z kradzieży, bo złodziejem nie jestem i brzydzę się tą profesją.
Ale o tym za chwilę. 
       No więc rower w moim życiu istniał od kiedy pamiętam. moje wczesne dzieciństwo przypadało na ostatnie osiem lat PRL, więc przygodę z bicyklem rozpocząłem na rowerze marki Reksio z bocznymi kółkami oczywiście.
Jedynym wspomnieniem związanym tą maszyną jest moment wypadku jaki przeszedłem. Nie było to nić groźnego, po prostu podczas zjazdu z góry trafiłem na kamień i straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero na rękach u Taty. I tyle. Co z Reksiem się stało nie pamiętam, ale pewnie poszedł do ludzi.
       Mój młodszy brat dostał od chrzestnego rower Diadem z Rometa, trochę większy od Reksia, nieskładany brat Pelikana ( Pelikan składał się w pół, Diadem był jednolity). Taki stan funkcjonował do czasu mojej komunii, zajeżdżaliśmy z bratem te kilkunastocalowe kółka.
       Komunia jak to komunia, wczesne lata 90 te, rower był obowiązkowym prezentem. Kiedy inni dostali polskie porządne maszyny, niektórzy nawet chyba górale, ja zostałem obdarowany rumuńskim cudem technologii, czerwonym Pegazem. Ciężkie to było i toporne, na 20 calowych kołach. Taki zwykły składak. Później go przemalowałem chyba na czarno ale i tak dalej był brzydki.
         W sferze marzeń pozostawał góral z przerzutkami Shimano.
W końcu marzenia się spełniły i Tata kupił mi Rometa Canyona. Tak chyba gdzieś w okolicach 5-6 klasy. Katowałem ten rower do końca liceum, trochę kilometrów się nabiło.Później wyjechałem na studia do Krakowa, a rower został w domu.
        I tak na chyba 10 lat rozstałem się z rowerami. Podczas studiów specjalnie o rower się nie starałem, nie byłoby gdzie trzymać, nie było za bardzo jak przywieźć, a na kupno w Krakowie raczej się nie decydowałem, budżet wymagał ważniejszych wydatków itp.
        Po studiach też jakoś nie było "ciśnienia" na dwa kółka. Powody podobne, dodatkowo pojawił się samochód i nie chciało się jeździć rowerem.
Później pojawiły się dzieci, brak czasu i inne wymówki. Aczkolwiek zacząłem myśleć nad rowerem jako środkiem transportu do pracy, niestety idea upadła jak przenieśli mnie w pracy w inna część miasta. Odechciało się. Wolałem autobusy.
        Rowery były owszem, ale na wsi u rodziców żony, takie żeby do sklepu podjechać.
       Jeden wyposażyliśmy w fotelik do przewozu dzieci, i jak trzeba było to starszy smyk jechał na krótką przejażdżkę oczywiście obowiązkowo w kasku. 
Później pojawił się młodszy i z czasem to on przeją fotelik, a starszy dostał swój rowerek ( kupiony za całe 7 zł, tylko różowy . I tutaj musiałem zakasać rękawy i przemalowałem go na czerwono czarny kolor, bardziej chłopięcy.
       Dwa lata temu podczas wakacji w Świnoujściu babcia zakupiła chłopakom przyczepkę rowerową. Mieliśmy dostęp do rowerów, takich niemieckich jako takich sprawnych i jeżdżących  Do mojego podpięliśmy przyczepkę i tak okazało się, że jazda rowerem może być możliwa także z dziećmi. I o dziwo nie sprawia to dużego kłopotu. 
       W taki sposób dojeżdżaliśmy na plażę, z całym majdanem zapakowanym w przyczepce. A więc dzieci, zabawki, ręczniki, jedzenie i co jeszcze się zmieściło. Jako że Świnoujście pod względem rowerowym jest jako takie, to można było sprawnie poruszać się po ścieżkach rowerowych. 
       Okazało się nawet, że podróż nie jest przeciwwskazaniem do drzemki młodszego syna, który kilka razy spał podczas jazdy nawet podczas kilkunasto kilometrowych wycieczek. Po prostu kładliśmy go niżej tam gdzie trzymali nogi. Starszy wtedy przesiadał się do fotelika. Aczkolwiek czynił to niechętnie, bo frajda jaką sprawia dzieciom jazda w przyczepce jest nieziemska.
Wakacje się skończyły, wróciliśmy do domu, a z nami przyczepka.
Jako że w Krakowie nie mieliśmy rowerów, zawieźliśmy ją na wieś i tam służyła co tydzień.
       I pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie wspomniany majowy deszczowy wieczór.
Stałem na balkonie i obserwowałem jak sąsiedzi sprzątają piwnicę i wynoszą jakieś graty na śmietnik.
W pewnym momencie zobaczyłem jak na ten śmietnik wyprowadzili rower. Na pierwszy rzut oka sprawny (koła się kręciły). Nie wiele myśląc wyskoczyłem przed blok i uratowałem maszynę przed niechybną śmiercią z rąk złomiarzy. Ledwo wprowadziłem rower do domu, a tu okazuje się że kobita drugi wyrzuca. No to ja długa po sprzęt. Miałem farta, bo już ktoś się czaił na ten drugi, ale ja byłem szybszy.
Pierwszy okazał się być Rometem Canyonem, z prostymi kołami, sprawnym w 100%.
        Drugi to Zenit, składak na 24 calowych kołach z przerzutkami. Brakowało przerzutki, ale dokupiłem i zamontowałem. Działa bez zarzutów i jeździ na wsi.
Wtedy postanowiłem przywieźć ze wsi fotelik i wozić w nim młodszego syna, starszy jest już za duży na fotelik. 
        Jako że z pewnych względów przestaliśmy jeździć na wieś, postanowiłem przywieźć wspomnianą wcześniej przyczepkę i rozpocząć eksplorację Krakowa.
Nagle okazało się ,że nie ma problemów z trzymaniem rowerów w domu, na przyczepkę też znalazłem miejsce. Jako że moja żona nie miała roweru, podjąłem decyzję żeby szybko kupić coś po taniości.
        Trafiła się naprawdę fajna damka typu holender z 80 zł. Trochę zaniedbana, ale za te pieniądze ok. 
Końcówka lata i jesień to weekendy pod znakiem wypraw rowerowych. Zaczęliśmy z przyczepką przemierzać miasto. W ten sposób stwierdziliśmy, że cotygodniowe wyjazdy na wieś to lekka przesada. Dużo się traci przez takie manewry w sensie krajoznawczym. 
        Przyszedł wrzesień  i starszy wrócił do przedszkola, o jeździe z przyczepką nie było mowy ze względu na problematyczność jej montażu i demontażu.
        Wpadłem na pomysł żeby młodszy jeździł z tyłu foteliku, a starszy z przodu na ramie. Na początku siedział na poduszce, ale później skonstruowałem system mocowania siodełka i trzymania nóg. I tak jeździliśmy do połowy grudnia. Na czas ostrych mrozów chodziliśmy pieszo, ale zaraz pod koniec stycznia kiedy temp była już powyżej zera znowu przesiedliśmy się na nasz rower. I tak docieramy do dnia dzisiejszego, aczkolwiek mamy pewną przerwę z racji ospy starszego przedszkolaka.                  Ale bądźmy dobrej myśli, za tydzień startujemy ponownie, myślę że nawet na dłuższe dystanse. Zobaczymy. Czas pokaże